Możemy wszystkie się zarzekać, że akceptujemy nasze dzieci w
100%, ale to nieprawda. Oczywiście, kochamy je bezwarunkowo, a kiedy się rodzą
są nawet-przez krótki czas- idealne. Ale potem… jedne cechy w Nich uwielbiamy,
inne nas irytują (bywa, że przerażają). Jedne wzmacniamy, inne wygaszamy (co
tam wygaszamy, my z nimi walczymy!). Bezwarunkowa miłość nadal jest i zawsze
będzie, ale akceptacja... to już inna bajka. Tej się uczymy, każdego dnia, po troszku. I nie jest to łatwa nauka.
Obserwowałam ostatnio mojego 3-letniego Syna bawiącego się wśród
9-letnich (na oko), władających innym językiem, dzieci. Był tak swobodny,
otwarty, odważny, bystry, roześmiany, piękny, pełen życia... Pomyślałam o tych
wszystkich chwilach gdy to (tylko z pozoru, tylko przez chwilę) idealne dziecko zamienia się w małego
uparciucha, gdy walczy za wszelką cenę o swoje, gdy targają Nim sprzeczne
emocje (Nerwus z niego bez dwóch zdań), gdy robi coś zanim pomyśli, gdy…
I dotarło do mnie. Że gdyby tego wszystkiego nie robił-
byłby ideałem. A idealnych ludzi (tak, dziecko też człowiek) zwyczajnie nie ma. Dotarło do
mnie, że ja przecież wcale nie chcę żeby był idealny! Chcę żeby był sobą.
Pomyślałam też o nas. Matkach, ojcach, babciach, ciociach,
nauczycielkach. Ludziach.
Dlaczego w każdym dziecku szukamy „haka”? To jest za głośne,
tamto za ciche. To za bardzo przebojowe, tamto zbyt nieśmiałe. To za grzeczne,
tamto niegrzeczne…
Przypomniała mi się pewna scena. Wchodzę na zajęcia jakiegoś
klubu dla mam. Niespełna roczny Miesio radośnie (i głośno) eksploruje
otoczenie. Zaczepia wszystkich, ładuje się nowopoznanym osobom na kolana co
nieco mnie przeraża…
- Oj, chciałabym, żeby moja taka otwarta, odważna i ciekawa
świata była…- słyszę rozmarzony głos i kieruję wzrok na ładną blondynkę, za
której plecami nieśmiało chowa się Dziewusia z kitką na czubku głowy.
-Serio?- jestem zdumiona- Ja to bym chciała, żeby mój był
spokojniejszy, jak Pani Mała. A to taki narwaniec…- wyznaję szczerze.
Taką scenę przeżyłam potem jeszcze wiele, wiele razy. W
zasadzie ma to miejsce do dziś. A przecież każda z nas mogłaby się cieszyć, że jej dziecko jest właśnie TAKIE. Wyjątkowe i niepowtarzalne, z bagażem wspaniałości, ale też sporą teczką tych trudniejszych cech. Nad którymi się trzeba pochylić. Nad którymi trzeba pracować. Ale najpierw, przede wszystkim, trzeba je... zobaczyć i zaakceptować.
Kształtuję charakter mojego dziecka, pokazuję Mu co jest dobre, co złe, uczę żyć dobrze z innymi, ale nie oczekuję (już!), że będzie idealny. Podziwiam Jego mocne strony, ale akceptuję też te mniej pożądane. Przecież to wcale nie
wyklucza pracy nad nimi! Prawda?
Z szafy Mieszka:
spodnie- SeeSaw, chustka- UWIELBIAM i żadne słowa tego uwielbienia nie oddadzą:) Znajdziecie Ich na fb.
golf- C&A (%- dokładnie 4,90, a bawełna z upraw ekologicznych!)
granatowa bluza- Dekopaka
marynarka- Reserved
kalosze- Cayole
buty (zamszaki)- Gocco
Prawda! Ostatnio doszłam do baaaardzo podobnych wniosków!
OdpowiedzUsuńChyba dochodzimy do nich w miarę jak nasze dzieci rosną i oprócz zachwytu pojawia się również irytacja;))
UsuńKochana, mądrze prawisz, bardzo mądrze... Cudny zestaw ubraniowy, mały Książę:-)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak, z angielskim księciem mi się ten zestaw kojarzy, w sam raz dla mojego niepokornego i władczego Księciula;)
UsuńA ja byłam święcie przekonana, że tylko mnie czasem moje dzieci "denerwują" a właściwie nie tyle one co pewne ich zachowania. NA szczęście póki co jest ich nie wiele:)
OdpowiedzUsuńPS. Mieszko wygląda w tym zestawieniu jak mały Szkot chociaż to spodnie:)
Haha, Miesio denerwuje mnie bardzo często. Pewnie dlatego, że... jest podobny do mnie:)
UsuńJa do tych wnioskow nie mialam kiedy dojsc bo 3 latkowy bunt splótł sie z narodzinami Ali więc przez jakiś (wcale nie krotki) czas Wojtus byl nie do zniesienia. Emocje nim targaly i popychaly do krzyku, wrzasku i robienia wszystkiego na przekur.
OdpowiedzUsuńOddychanie do 10 a nawet 100 nie zawsze pomagało.
Ale to juz za nami teraz kiedy juz znów można sie dogadac i dojsc po ludzku do porozumienia Wojtek jest dla mnie niemalze idealny bo jest tysiąckroć cudowniejszy niz 3 miesiace temu hihi. A to ze uparciuch coz ma to po rodzicach, a to ze perfekcjonista nie wiem po kim to ma ale jest to do zniesienia wiecej tych trudnych cech nie widze na razie :)
Alka za to sie dopiero kształtuje i teraz juz wiem ze dopiero za 2,5 roku sie okaze jaka jest tak naprawde kiedy charakter przestanie wrzec ksztaltujac sie :)
Bardzo mądrze napisane,nie ma ludzi idealnych...czy tych małych ( dzieci ) czy tych dużych ( dorosłych ) ale właśnie to w nas jest fajne,każdy jest niepowtarzalny na swój sposób wśród samych ideałów było by zbyt nudno i przewidywalnie ;)
OdpowiedzUsuńMisia buty - wow !
Rzeczywiście mały Księciulo w tym ubranku ;) :**
Przepraszam * Miesia buty ;)
Usuńgdzieś mi się zjadło 'e' ;)
Dokładnie, świat nie jest nudny:)
UsuńTez ostatnio dużo myślałam na ten temat. Oczy otworzyła mi mama chłopca chodzącego z Helą do przedszkola. Tego dnia nasze Krasnoludki miały przesłuchanie do grupy tanecznej. wieczorem Hela zobaczyła Kacpra i postanowiła zaprosić go do wspólnej zabawy na ogrodzie dziadków. Kacper i jego rodzice są sąsiadami dziadków. Podchodzimy więc do płotu i przy okazji zaproszenia mama Kacpra zagaja rozmowę:
OdpowiedzUsuń- Hela dostała się do grupy tanecznej?
- Tak, udało jej się. Jest szczęśliwa. A Kacper?
- Ja nie wiem, mąż nie zapytał w przedszkolu, a Kacper nie powiedział. On to nic nie powie. Nie pamięta. Hela taka bystrzejsza niż mój Kacper, to z nią chociaż porozmawiać można. A mój Kacper to nic, zadań domowych nie chce robić, pisać, rysować, codziennie awantura o wyjście do przedszkola.
Rozmowa była dłuższa, ale sedno już się pojawiło. Jeśli ciągle podkreślane są tylko te cechy, które rodziców nie satysfakcjonują, to jak ma to pozytywnie kształtować charakter dziecka? To nie jedyna taka sytuacja, jaka mi się przydarzyła. Dlaczego rodzice z taką łatwością podkreślają wady swoich dzieci, a nie potrafią nazwać (i zauważyć) zalet? Przy okazji, spytałam później Kacpra, czy dostał się do zespołu - odpowiedział, że tak. I to zgodnie z prawdą.
Nie wiem, może to forma usprawiedliwienia? Sama tak często to robię. Żeby pokazać, że moje dziecko z tym i tym ma problem, ale ja nie jestem odrealnioną matką, ja pracuję i widzę to. Tylko po co? Po co ciągle to udowadniać? Wystarczy wiedzieć swoje, nad tym pracować, a "do świata" chwalić dziecko, mówić o tym co w nim dobre. Oczywiście o tym co trudne, też warto czasem pogadać, ale niekoniecznie przy małych uszach. Bo jak one ciągle słyszą, że to z nimi nie tak i tamto... Sama to robię- porównuję moje dziecko. Chciałabym aby to miało miejsce coraz rzadziej...
UsuńPrawda!
OdpowiedzUsuń