Spotykałam Ich kiedyś, dwie siwe głowy i splecione ręce. Albo Jej ręka pod ramię Go trzymała. Czasem nie, bo On siatki w jednej ręce dźwigał a laskę w drugiej. I nie dał sobie przetłumaczyć, że lekkie, że Ona poniesie. Przedwojenne maniery. Spotykałam Ich w parku, na rynku i w kościele. W autobusie i na ulicy. Pary staruszków. Ona i On.
Współczułam. Starości. Sylwetki pochylonej. Tego, że więcej "za" niż "przed". I tego, że dzieci już pewnie mają dorosłe. Wszystko co najlepsze za nimi. Już dawno.
A teraz znów Ich spotykam. Siatki ze sprawunkami w jednej dłoni dzierżę, w drugiej dłoń mojego Syna- taką małą i ciepłą jeszcze. I staję z Nimi twarzą w twarz, bo na ten sam autobus czekamy. Ona Mu czapkę przymierza. Właśnie ją kupiła, bo zimno się robi. Jak dziecku, wciska Mu ją na głowę. On niecierpliwie, Jej dłoń odtrąca. Ale oczy do Niej Mu się śmieją. Potem On pyta czemu przy aptece mają dziś wysiąść. Czy Ona źle się czuje? Czy aby przed Nim czegoś nie ukrywa? On tak dopytuje, ale Ona Go nie słucha. We mnie i w Mieśka zapatrzona. Bo Miesio swoim szczebiotem coś tam z przejęciem opowiada, wybuchając śmiechem raz po raz. Jak zwykle. Nasze oczy spotykają się na sekundę, może dwie. I w tym jednym spojrzeniu tyle widzę. Jej wzruszenie, to jak przypomina sobie jak to Ona te małe łapki w swojej dużej dłoni trzymała. Jak te niecierpliwe nóżki uspokajała. I na tych milion pytań odpowiadała. I widzę cień zazdrości, a może żalu. Za tym co minęło już. Po chwili rozmarzenie znika i w moim spojrzeniu szuka myśli moich. Przygląda się z niedowierzaniem i wiem, że rozumie. Że odwzajemniam Jej uczucia zupełnie. Nie współczuję Jej starości ani trochę. Zazdroszczę. Najszczerzej. Tego, że tyle lat Ona z Nim. Jej dłoń w Jego dłoni. Że bez pośpiechu, bez biegu "do pracy","z pracy", "ze spotkania", "na spotkanie". Cieszą się sobą. Nareszcie powoli. Każdego dnia. Autobusem razem jeżdżą. Ramię w ramię. Załatwiają zwykłe sprawy.
Jej twarz, aż pojaśniała z radości, uśmiechnęłyśmy się porozumiewawczo do siebie. A to było tylko jedno spojrzenie. Dwie sekundy, nie więcej.
Ludzie marzą o różnych rzeczach. O nowych domach. Awansie zawodowym. Dalekich podróżach. A moje największe marzenie, to tym autobusem kiedyś jeździć co Ona. To starość. Aby wspólna. Poważnie, nie chcę nic więcej.
Na zdjęciach oczywiście panicz Mieszko i panienka Zosia :)
Przyznaję, wzruszyłaś opowieścią o NIEJ i o NIM ...
OdpowiedzUsuńKażdy z nas spotyka Ich codziennie. I Ją i Jego, wystarczy otworzyć oczy. To w życiu najpiękniejsze, prawda? :)
Usuńuwielbiam Twoje pióro!! (pełna wzruszeń!)
OdpowiedzUsuń:*
UsuńRyczę jak bóbr..
OdpowiedzUsuńRyczę jak bóbr..
OdpowiedzUsuńWłaśnie dla tych wzruszeń uwielbiam do was zaglądać! <3
OdpowiedzUsuńMój instagram to: anniealr . Zapraszam :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia i dzieciaczki przeurocze :)
Trafiłam tu przypadkiem, ale myślę, żę będę często wracać :) Cudowne kadry.. zwłaszcza te nad morzem.. zatęskniło mi się za naszym Bałtykiem :):)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Cholernie boję się tego, że nasza starość może wyglądać inaczej. Oni są szczęściarzami! A ja modlę się o takie szczęście dla nas. Po ostatnich wydarzeniach, przeczytanych książkach (te, o których ci pisałam ostatnio) i fali rozstań, które napływają zewsząd, ten strach odzywa się coraz częściej. A ja chcę tylko spokojnego życia. Razem. Zawsze.
OdpowiedzUsuńJa też sobie popłakałam... :-)
OdpowiedzUsuń